poniedziałek, 12 października 2009

PROLOG


okładka wydanego przez Urząd Miasta biuletynu podsumowującego cykl Śniadań na Trawie

Rzecz o tym, kto bierze udział w Grze w Miasto i jak zostać jednym z graczy.

Tak wiele ma każdy z nas obowiązków na głowie, tak wiele spraw! Każdy dzień przynosi nowe trudności i wyzwania. Czy możemy wymagać od siebie, aby pomimo to znajdować czas i ochotę na angażowanie się w procesy kształtowania miasta?

Nie my pierwsi stawiamy takie pytanie. Już starożytni grecy szukali na nie odpowiedzi. I ta odpowiedź była dla nich raczej oczywista: współtworzenie wspólnoty uważali bowiem za najlepszą formę życia - we wspólnocie ludzie działają wspólnie dla wspólnego dobra. Arystoteles za najprzedniejszą ze wspólnot uważał polis, czyli miasto. Uczestnictwo w kształtowaniu miasta miało być nauką oraz drogą do doskonałości dla każdego obywatela. Tę aktywną społecznie postawę filozof próbował uchwycić, definiując człowieka jako zoon politikon - zwierzę polityczne.
Co więc z tymi, którzy angażować się nie chcieli? Wszystkich stojących 'z boku' nazywano idiotes, czyli po prostu idiotami. Idioci to ci, których nie interesował wspólny interes. To ci, których nie interesowało dobro miasta. Wraz z takim właśnie zarzutem, Sokratesowi podano do wypicia kielich cykuty...
Czegoś powinien nas przykład Aten nauczyć. Chętnie deklarujemy nasze kulturowe pokrewieństwo z demokracją ateńską - chcemy demokracji - zapominamy jednak, że jej warunkiem jest ciągła aktywność obywateli. Demokracja nie jest dla idiotów. I nie dla idiotów jest miasto.

Tam gdzie mowa o wspólnocie i zaangażowaniu, o jakimś zbiorze jednostek działających wspólnie, stykamy się z zagadnieniem konfliktu: konfliktu interesów pomiędzy tymi jednostkami. Pora odrzucić oświeceniowe utopie próbujące jasno wyznaczyć jakiś jeden wspólny cel czy interes publiczny. Nie ma takiego, a w każdym razie tu na ziemi nie jest możliwe wyartykułowanie go (co innego w Niebie). Przyjmijmy więc istnienie konfliktu jako niezbywalnej cechy współżycia ludzi, a także kształtowania miasta. Wymaga tego od nas praktyczna potrzeba.
Taka postawa skłania nas do opisu miasta za pomocą modelu Gry. Każda gra ma swoje zasady (co nie znaczy, że nie bywają one łamane) i swoich graczy (choć gracz graczowi nierówny). Zarówno gracze jak i zasady są historyczne, tzn. zmienne w czasie. A w grze, jak to w grach bywa, każdemu graczowi o to chodzi, żeby wygrać raczej niż przegrać.

Gra w Miasto zmieniała swoje zasady wielokrotnie. W każdych warunkach inne były możliwości działania, inne priorytety, inni rozgrywający. Z tej perspektywy warte prześledzenia są losy warszawskiej promenady - alei Na Skarpie.
Fakt, że Skarpa Warszawska jest kluczowym elementem stanowiącym o tożsamości miasta uświadamiano sobie od setek lat. To właśnie na skarpie powstało miasto, wzdłuż niej lokowano reprezentacyjne pałace wraz z ogrodami. Ale skarpy nie postrzegano jako całości - granicami pałacowych założeń skarpa podzielona była na szereg niezależnych fragmentów. Dopiero po poszerzeniu granic miasta i przejęciu części terenów magnackich możliwe było myślenie o niej jak o całości. Okazję tą wykorzystał w 1916 roku Tadeusz Tołwiński, nadając obszarowi skarpy wyjątkowo prestiżową, publiczną, rządowo-kulturalną funkcję oraz wytyczając aleję Na Skarpie. Koncepcja ta zdobyła sobie wielkie poparcie mieszkańców i władz. Była szeroko dyskutowana jako jedna z najatrakcyjniejszych wizji rozwoju stolicy. Niestety, zrealizowano ją tylko częściowo. Później, jeszcze w czasie wojny, warszawscy architekci stworzyli koncepcję Narodowej Akropolis – salonu stolicy, która nawiązywała do pomysłów przedwojennych. A dziś? Co takiego z aleją Na Skarpie stało się po wojnie, że obecnie mało kto jest świadomy jej znaczenia?
Rok 1949. W planach socrealistycznego Centralnego Parku Kultury i Wypoczynku nie było po tej alei nawet śladu, nazwa alei Na Skarpie nie padała. W zamian za to zniszczono ślady historycznych założeń ogrodowych, zrealizowano wielką oś eksponującą gmach KC PZPR, a część Alei Ujazdowskich otrzymać miała imię Józefa Stalina. Badający ten temat urbanista Andrzej Kiciński kwituje ów fakt krótko: „Być może jest to protest wobec przedwojennych pomysłów.” Być może... Przecież wszyscy urbaniści znakomicie znali tę koncepcję. Musieli ją znać. Mimo to ulegli presji jej wymazania. Takie bowiem były reguły Gry.

A jakie są te reguły dzisiaj?
Na każdym kroku widzimy, że pierwsze skrzypce odgrywa pieniądz – Inwestor, dla którego Władza nie stanowi symetrycznej przeciwwagi. Zresztą, czy w epoce postpolityki w ogóle jeszcze można tego od niej wymagać? Pora brać sprawy w swoje ręce. W Polsce z demokracją bywa różnie: demos, czyli lud nie zawsze bywa aktywny, oddając tym samym władzę Innym. Jedno jednak jest pewne: polskie społeczeństwo jest społeczeństwem otwartym. Otwarta jest także Gra w Miasto, a to znaczy, że każdy może spróbować zostać jej graczem.
Graczem liczącym się nie będę ja, nie będziesz Ty. Ale znaczącą rolę odegrać może grupa, wspólnota. Wielka może być siła inicjatywy obywatelskiej. Grupę trzeba jednak zgromadzić, grupie musi przyświecać wspólny cel. Dlatego jestem przekonany, że warunkiem podstawowym skutecznego działania na rzecz jakiejś wartości, także przestrzennej, jest przede wszystkim zakorzenienie jej w świadomości ludzi.

W sprawie alei Na Skarpie udało się wykonać ten pierwszy ruch. To była Nasza tura. Teraz czekamy na ruchy innych graczy, po nich ponownie przyjdzie nasza kolej. Gra w Miasto toczy się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz